Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 2.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

August podniósł oczy, zatrząsł się, krzyknął, porwał ze siedzenia i przerażony zakrywając oczy rękoma upadł.
— Basiu! zawołał, Basiu! Ty mi śmierć rychłą zwiastujesz! Ty mi moje życie wyrzucasz. To ona!
W tej chwili ukazał się Radziwiłł i pośpieszył bezprzytomnego ratować.
Księżna zmięszana sama nie wiedziała co począć, król drżał ze strachu i płakał, na krzyk jego zbiegli się Mniszech i słudzy.
— Widmo, mara, wołał August, co to jest? To Barbara!
— To księżna Sołomerecka, przerwał marszałek, która do nóg W. k. Mości z prośbą o sprawiedliwość przychodzi.
— Kto? spytał August, jaka księżna?
Radziwiłł powtórzyć musiał. Uspokojony król, ciągle płacząc jednak oczy wlepił w stojącą na progu niewiastę.
— Tak, tak, przypominam sobie, szepnął, na dworze królowej matki była tego nazwiska młoda, podobna do Basi. To wy?!
— Tak, ja to. Najjaśniejszy Panie, ze łzami odpowiedziała księżna, dziś wdowa odarta ze wszystkiego, dziś matka pozbawiona dziecięcia, prześladowana, ugnieciona, wyglądająca sprawiedliwości od Was miłościwy królu. Sprawiedliwości dla mego dziecka!
— Przypominam, przypominam sobie, rzekł król z widocznem wzruszeniem. Gdzie syn wasz?
— Prześladowana — ukryć go, rozłączyć się z nim musiałam. Śmierć moją rozgłoszono na Rusi, majętności brat zagarnął, wszystkiego od Was miłościwy królu czekam. Ratuj mnie.
August upadłej na kolana wdowie podnieść się ka-