Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zygmuntowskie czasy Tom 1.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mnie uczynicie.
— Pan pisarz tu nie król, a prawo starsze od niego, odparł Lagus — którego przestąpić nie godzi się. —
— A jakież to prawo? —
— Kto najpóźniej przychodzi, ostatnie miejsce zasiada; podziękujcie kiedy was z miasta kijmi i biczami nie wypędzim.
Agata wzruszyła ramionami.
Pisarz po chwili namysłu, poszedł do szafy, odczepiwszy klucze, otworzył ją i dobył księgi, począł przewracać karty szybko, potem głośno zawołał.
— Przyjmujecie ją do Bractwa?
— Nie! nie! zawołali wszyscy, przepędzić z miasta, wysmagać. Nie wiadomo co za jedna!
— Ja ją znam, rzekł Groński — przed moją pielgrzymką do Rzymu i Kompostelli widziałem na Rusi. — Ręczę za nią.
— Niech wam Bóg zapłaci, — bracie Groński!
— Niechaj idzie gdzie chce, nas tu i tak dosyć, zawołali Lagus i Chelpa: a do tego, pewnie i wpisu nie ma czem zapłacić.
— Za wpis zapłacić? zdziwiona odparła Agata. — A wieleż?
Dziadowie i baby pokręcili głowami. —
— Dziesięć groszy do skrzynki Bractwa za dusze zmarłe z nikąd ratunku nie mające, a na Bractwo, a na kaleki i chore; — na —
Agata poczęła szukać węzełka pod suknią i rozwiązywać go.
— I pozwolicie mi siąść podle P. Marji.
— Ale to być żadną miarą nie może, bo to miejsce starszych, rzekł pisarz sam z cicha.