Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Panie Wołczek! panie majstrze!
Nieznajomy się odwrócił na tego majstra — wszyscy oprócz Filipowicza śmiechem parsknęli.
Nie stracił jednak przytomności profesor.
— To nie ten — rzekł z powagą — omyliłem się, nie ten.. Tamten był — bez wąsów...
Pani z Villamarinich ramionami ruszyła. Poszeptawszy coś z Ciocią, pan Maks uznał za właściwe grzecznie prosić pani naczelniczki pensyi na małe śniadanie, tam gdzieby ona sama wybrała...
Filipowicz niemający głosu, niespokojnie zaczął spoglądać — w obawie aby dumna jejmość nie odrzuciła bardzo mu ponętnego zaproszenia. W istocie wymawiała się z początku, ale naleganiu baronowej uległa i poszli wszyscy na lekkie śniadanko do Bouquerel’a...
Maks był w urządzaniu podobnych przyjęć, męzkich czy mieszanych, prawdziwym mistrzem... a że Baronowa zgodziła się ponieść kosztów połowę, obmyślił zaraz — naprzód, wstępną przekąskę... lekkie drobiazgi... dalej nic jak, kurczęta, szparagi i coś słodkiego. Dla pań i mężczyzn miał być szampan...
Wyprzedziwszy nieco resztę towarzystwa, wpadł Maks zaraz zamówić osobny gabinet, który szczęściem, wolny się znalazł. Pani z Villamarinich nie była nieprzyjaciołką smacznych takich niespodzianek, lubiła jeść, a sam Filipowicz doznawał niewypowiedzianie błogiego uczucia, pojąć się samą wonią kuchni Bouquerel’a, nie przypominającą wcale... wyziewów jego stołu administracyjnego, w którym zawsze tłustość barania przyskwarzona, brała górę.