Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chcianoby zobaczyć naprzód jak wygląda, wyda się to śmiesznem, dziwacznem.
— Ale by — by — bynajmniej — przerwał Filipowicz — ale by... tego jak się zowie, najmniejszej rzeczy. Mają prawo zupełne, kompletne, istotne, rzeczywiste jak się zowie...
Borusławski wyczekał, a gdy się w Filipowiczu uspokoiło, mówił dalej znowu...
— Proszonym jest więc pan Maksymilijan Rabsztyński, ażeby — był łaskaw znajdować się na mszy świętej, w niedzielę, w kościele Dominikanów.
— A! za pozwoleniem... na której? zagadnął Filipowicz — mamy, jak się zowie, primaryę, wotywę, sumę, nie licząc pomniejszych.
— Może się na sumie znajdować — rzekł Mecenas.
Filipowicz zatarł ręce, w tej chwili zapomniał nawet o świecy łojowej, tak mu się to co usłyszał wydało szczęśliwą wróżbą... Na chwilę nie powątpiewał, że urocza powierzchowność pana Maksa musiała jak najlepsze, zwycięzkie uczynić wrażenie.
Oprócz tego, cieszyło go, że rozmowa wzięła obrót taki który go uwalniał od wszelkiej odpowiedzialności, brał do zreferowania okoliczność mu powierzoną. Umysł jego tak się nawet jakoś rozkołysał i rozbudził, że wpadł propio motu na myśl, na szczegół, o którym bystry i przebiegły Mecenas zdawał się zapominać, pomimo że stanowiła wielkiej wagi dodatek do umowy.
— Ja to tedy — jak się zowie, wiernie i ściśle odniosę, gdzie należy, rzekł Filipowicz, na chwilę nie wątpiąc iż warunek przyjętym zostanie. Lecz, dodał tryumfująco — sam pan dobrodziej uznasz, iż trzeba