Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dorotę za ten lichtarz miała spaść kara, okropna burza i skwapliwe wyrzuty.
Tymczasem gospodarz śmiał się i patrzył Mecenasowi w oczy usiłując zbadać czy wolałby usiąść czy używać po salonie przechadzki. Pan Borusławski na przekorę Filipowiczowi, któryby był wybrał miejsce niedozwalające dojrzeć lichtarza obwinionego, wolał chodzić — i biedny administrator skazany został na manewrowanie plecami tak, aby widok na łojowe łzy zasłaniały.
— Przybyłem do państwa — odezwał się Borusławski... wcale niespodziewanie. Złożyło się szczególnym wypadkiem, że właśnie dziś miałem zręczność mówienia z osobą czyli z osobami, których los panny Tekli najmocniej obchodzi...
— A! otóż to jest! przerwał Filipowicz — otóż to — jak się zowie... tego...
I połknął resztę, łojowa świeca go dusiła, jej widok odejmował mu przytomność umysłu.
— Wprawdzie osoby te, to jest osoba ta... począł dalej Borusławski.
— Wszystko jedno — jak się zowie — zamruczał Filipowicz, co ma być tajemnicą, niech nią pozostanie zakryte, zakryte zapłonione... i tego...
Borusławski mówił dalej.
— Jest życzeniem osób tych, ażeby mogły, nie będąc widziane, widzieć tego pana Maksa Rabsztyńskiego. Fizyognomija wiele znaczy.
Nie przesądzając co powie panna Tekla, a nawet co i jak bliższe rozpatrzenie się w charakterze, położeniu i stosunkach tego pana... wszakże opiekunom...