Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale po co tu przyszedł wieczorem, i właśnie naówczas, gdy panna która miała być konsygnowaną, znajdowała się w jednym salonie z kawalerem? Pani układała już w myśli, jak ten szczególny zbieg okoliczności miała wytłómaczyć, gdy Mecenas, jakby od niechcenia, skończywszy herbatę, pochylił się ku Filipowiczowi, który już ręce pod połami trzymał i szepnął mu, że chce z nim pomówić na osobności...
Filipowicz znalazł się w położeniu tak trudnem, iż nie przypominał sobie, ażeby w życiu dwa razy trafiło mu się przepływać między taką Scyllą a Charybdą. Nie mógł odmówić Mecenasowi a byłby dał niewiedzieć co, ażeby na jego barki nie spadło coś... z czego by się nie umiał wywinąć... Przychodziło mu na myśl, że może bąka strzelić i być przez surową żonę pociągniętym do odpowiedzialności — wątpił o siłach swych... a nie wypadało mu wezwanemu, odsyłać Mecenasa do żony. Byłoby to nadto dlań upokarzającem. Stał więc uśmiechnięty, osłupiony — wahający się, gdy żona surowem wejrzeniem posłyszawszy wezwanie, nakazała posłuszeństwo...
Filipowicz z gracyą ujął pod rękę Mecenasa i sam nie wiedział już jak wprowadził go wprost do ogromnej, pustej w tej chwili, sali jadalnej. Tu jedna smętna świeczka łojowa paliła się w kącie na stole, bo się takich gości nie spodziewano, co gorzej, oprawna była w lichtarz mosiężny, zielony od rdzy i cały oblany łzami innych świec, które na łono jego wylane zostały... Pensya i porządek w niej były fatalnie skompromitowane, Filipowicz jednak starał się lichtarz sobą zasłaniać, a spodziewał się że ważną zajęty rozmową Mecenas, tego szczegółu nie dostrzeże... Na