że ją zabrukała w kuchni, co pocałunkowi nie przeszkodziło, Marysia pobiegła się umyć.
Przy stole mowa była o gospodarstwie, a Żywaczyńska utrzymała ją na tym wielce prozaicznym przedmiocie.
Tego dnia, dopiero po kawie, narzeczeni na chwilę zostali w saloniku sami z sobą, podczas gdy Marysię staruszka w drugim pokoju, karmiła pochwałami Mecenasa.
Miłość tych dwojga młodych ludzi, nieco była dziwną. Bardzo mało dotąd bliżej się z sobą widywali. Patrzeli na siebie w początku, pisywali potem — spotykali rzadko, krótko — trwożnie, znali się więc i nie znali — a teraz, gdy mu wolno było i swobodnie myśli zamieniać, znajdowali w sobie nowe niemal istoty — z ideałów zmienione w rzeczywiste.
Oboje z ciekawością dziecięcą i obawą — badali siebie, lękając czegoś niespodzianego, coby obraz stworzony przez wyobraźnię, w sercu wypieszczony, zaćmiło.
Są jednak przeczucia wieszcze — a twarze mówią wiele. Ani Emil, ani Tekla nie znaleźli dotąd w sobie tej nuty dysharmonijnej, której się lękali. Owszem, Emil w niej widział, odkrywał co chwila niż mógł marzyć, ona też cudownie się z nim godziła w pojęciach o życiu.
Ubóstwo ich nie trwożyło, Drażak wielką miał ufność w pracy, Tekla ją podzielała z zapałem. Ze swej strony, gotową była do niej — nie wzdragała się żadnej.
Dnia tego serca się ich wylały.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/153
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.