Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wiesz pan — odezwała się Tekla, jak dziwne jest położenie moje. Mam opiekuna... mam kogoś co czuwa nade mną, a nie znam rodziców moich. Tajemnica czarna otaczała mnie od kolebki. Ludzie po za nią domyślali się czegoś nadzwyczaj świetnego, dla mnie ona była upokorzeniem i boleścią — wolałabym najpospolitszą prawdę niż więcej obiecującą niepewność i mroki.
Emil także nie miał rodziny, oprócz dalekich zobojętniałych krewnych — był więc równie prawie sierotą, a wszystkie czarne myśli swej narzeczonej, która do nich zbyt często powracała, starał się rozpędzić, dowodząc że we dwoje starczą sobie za świat i rodzinę.
Po obiedzie gdy Emil się do biura oddalił — nadszedł troskliwy Borusławski, niosąc jeszcze regestr rzeczy, które do wyprawy przybyć miały. W istocie może chciał zobaczyć co tu się działo, i czy pierwsze owe smutki i chmury się rozeszły.
Marysia powitała go w progu, jak starego, dobrego znajomego. Żywaczyńska nadbiegła z twarzą dosyć wesołą... Otoczono Borusławskiego staraniami, pieszczotami niemal, szczebiotaniem i śmiechem, zarzucono go pytaniami, a stary Mecenas ożywił się bardzo. Trudno mu nawet było zwrócić się do poważniejszych spraw, o których pomówić pragnął.
Przynosił wiadomości, że z ukończeniem kwartału, do ślubu wszystko będzie gotowem, i — wesele odbyć się może... Papiery, na które, jak mówił, dotąd oczekiwano — niezawodnie już przybyć miały. Cały plan nawet skromnego wesela był ułożony zawczasu.