Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ojciec ją śledził oczyma — a był znawca niepośledni niewieściego serca i pomyślał:
— Niech ona sobie gada co chce... on się tam w inszej kocha... to może być — ale ona w nim rozkochana... bestya — to przysięgnę!
Gniewało go to i poszedł cos robić w szafie... bo mu się twarz schmurzyła — nie chciał jej pokazywać.
Tymczasem Emil dziękował jeszcze.
— Gdyby nie przypadek żem dziś zaszedł do mecenasa Borusławskiego, odezwał się — daję panom słowo honoru że niewiedziałbym o moim awansie, tak się go mało spodziewałem.
— E! rzekł Radzca — dzieją się cuda, że zasługa czasem nagrodzoną bywa — a no — w tem wszystkiem jest przecie jakaś zagadka.
— Tak! tak! i dla mnie to jest zagadką — dodał Emil. Jednej się rzeczy lękam jeszcze, aby to nie była omyłka druku.
Dygasiński się rozśmiał.
— Omyłka nie jest — za to ja ręczę — rzekł Hustakiewicz — w ulicy spotkałem pańskiego naczelnika... potwierdził mi to.
— I cóż mówił? spytał Emil.
— Minę miał tak tajemniczo zamkniętą, a dającą się domyślać nie wiem czego, żem go nie dopytywał aby mu nie odjąć satysfakcyi noszenia się z sekretem.
Był to dzień rzeczywiście szczęśliwy, zupa rakowa udała się przedziwnie, choć suma raków użytych do stworzenia jej była stosunkowo oszczędną. Kurczęta tylko trochą były spalone, a węgrzyn okazał się