Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zaklęta księżniczka.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

niedzielę, sama się udała do pani z Villamarinich, zapytując ją z kim pojedzie.
Jakkolwiek słodka i dobrotliwa, pani — zaczynała być dla — niewdzięcznej coraz chłodniejszą.
— Ale czyż to jutro wypada ta niedziela? zapytała.
— Tak jest — i mój opiekun, Mecenas, przypominał mi to... odezwała się Tekla.
Nic nie było do odpowiedzenia, musiała się tylko namyślić naczelniczka i postanowiła — pojechać sama.
Tekla dowiedziawszy się o tem, natychmiast pożegnała ją i wyszła.
Nazajutrz dzień był pogodny, chociaż chmury biegały po niebie.
Nim zadzwoniono na sumę, pan Emil zjawił się u Mecenasa, i czekał dopóki się on nie wybierze.
— Mam panu powinszować? rzekł na wstępie.
Drażak się zaczerwienił.
— A! panie! czyby już dla mnie co pomyślnego zaszło?
— A! pan myślisz w sprawie serca? odparł Mecenas — ale nie! Nie. Pan przecież wiedzić musisz, że go awansowano.
— Mnie? krzyknął Emil — mnie? Ale to nie może być? Ja nie miałem najmniejszej nadziei.
Mecenas podał mu Dziennik Urzędowy i Emil, ze zdumieniem wyczytał, że został mianowany o stopień wyżej, i że to pensyę jego też o przeszło tysiąc złotych podnosiło. Zdziwienie było tem większe, iż nie miał wcale protekcyi, znajomości mu brakło, a obok stała młodzież silne plecy mająca za sobą. Stał więc zdumiony tak i milczący!... przed uśmiecha-