Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zadora.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Miarkował Ksawery, że jej łatwo nie dostanie, a cóż miał robić? czwartego konia zawsze się przepłaca. Powiedział sobie muszę go mieć, choćby ze mnie skórę zdarł.
Do wieczora pili, a po kolacyi pokładli się, bo już jeden i drugi bredzić zaczęli. Nazajutrz na czczo jak wsiadł na Mazanowskiego Ksawerek, a począł go całować, obsedować, prosić, do serca pukać, wziął klacz za pięćdziesiąt obrączkowych i dwa dukaty oduzdnego, co na owe czasy piękną ceną było. Musieli tedy targ oblać i zapić i gąsiorek nowy wystąpił.
Wysocki, który gdy naczczo był więcej milczał i śmiał się niż mówił, gdy wino w sobie czuł, stawał się otworzysty do zbytku. Plótł niestworzone rzeczy. Począł szeroko opowiadać jak to się on kochał i starał lat sześć z czubem o Łowczankę, i jak mu ją z przed nosa wziął chłystek, golec niejaki Zadorski.
Gdy to imię wspomniał, Mazanowski zaczerwienił się i pobladł, i gdyby nie zapił sprawy, zdradziłby się.
Nie wstrzymał się Ksawery od poufnego zwierzenia ze swojego pojedynku, choć rzecz trochę ogładził.
W Mazanowskim kipiało, a wąsa kręcił aż włosy wyrywał.
— Ale na tem nie koniec — dodał Ksawery — on mi nie ujdzie, ja mu tego nie daruję...
Ledwie Mazanowski dosłuchał do końca, gdy przez stół rękę wyciągnąwszy do Wysockiego zawołał:
— W to mi graj, i ja z tym bestyą mam rachunek.
— A to jaki? — spytał Ksawery.
Mazanowskiemu do całej prawdy przyznać się nie wypadało na żaden sposób, rzekł krótko:
— Przemówiliśmy się z nim.