Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zadora.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i temperamentu. Trafiały się siwe, zawsze jednak to za grube, to za cienkie, to za jasne, to za gorące, to za wałowite.
Ktoś mu powiedział, że główny leśniczy, dobrze mu znany Mazanowski, ma klacz jak ulał do jego trójki. Więc już nie spał tego dnia Ksawery, a nazajutrz wprost jak w dym do Mazanowskiego. Strzelbę włożyć kazał do bryczki na wszelki wypadek, a nuż się trafi puknąć i ruszył.
Spotkali się w drodze i zaraz o konia zapytał Wysocki. Spojrzał na siwe Mazanowski i rzekł:
— Moja podejdzie do waszych doskonale, jak rodzona siostra, ale to bieda, że ona u mnie jak moje dziecko wypieszczona i za lada jakie pieniądze jej nie dam.
— Jedźmy no do tej siwej.
Gdy przybyli, a wyprowadzono Lebiedę ze stajni i postawiono ją przy koniach Wysockiego aż się w nim krew zagotowała. Nie mógł słowa rzec tylko cmoknął.
Mazanowski kazał do stajni odprowadzić, i jeszcze gdy szła patrzali na nią, bo gdyby panienka, tańcowała z taką gracją, że kochać się w niej było.
— Co ty chcesz za nią?
— Potem o tem — rzekł Mazanowski — naprzód spocznij i zjedzmy.
„Zjedzmy“ u takich ludzi jak Wysocki i Mazanowski znaczyło — napijmy się. Zaczęli od dwóch kieliszków wódki do stołu siadając, i gąsior jeden do pieczystego wysuszyli, że kropli nie stało... Kazał Mazanowski drugi dać.
— Abyś nie myślał, że oficjalisty Radziwiłłowskiego na wino nie stało...
Pili siedząc długo, aż zaczęło im być gorąco.
Wysocki potniał z niecierpliwości co mu za klacz zaśpiewa, a co począł o niej — Mazanowski umyślnie odpalał.
— Pij no, będzie na to czasu — mnie tej klaczy się pozbyć, to jak trzonowego zęba.