Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Zadora.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pili znowu, w tem gospodarz lampkę cisnąwszy z całej siły o stół — dodał:
— Nie chcę takiej kalumnii nawet na wroga rzucać, bo to znaczy infamią zadawać — ale, bodaj! bodaj! po kłębku do nici, żebym tylko nie doszedł, że szlachcicem nie jest, ale samozwańcem, oszustem, chłopem, chamem, synem starego leśnika, poddanym księcia mojego... O! żebym go mógł okuć w kajdanki, a dać na zamek do taczek...
Wysocki słuchając osłupiał, zimno mu się zrobiło, sama myśl ta, że go chłop bił i pobił była nie do zniesienia. Na zmycie tej plamy krwi było potrzeba.
Mazanowski począł po malutku ze złością taką zsiadłą jakąś, zaciętą, że straszniej było jej słuchać niż najnamiętniejszego wybuchu..
— Powoli, powoli! — mówił — po niteczce! niteczkę już cienką w ręku mam, spodziewam się z nią dojść do kłębka! Nie mówię jeszcze nic — ale w Panu Bogu nadzieja, że pomści zniewagę moją! Tropy są! dojdziemy!
— Ale możeż to być, aby prosty cham taki ważył się szlachcica udawać, szabli przypasywać i z nami za pan brat sobie chcieć żyć... Możeż to być, aby sięgnął po rękę córki szlacheckiej — kryminał!
— Dla tego nie mówię ja jeszcze nic — dodał cicho Mazanowski, bo zadać to komu a nie dowieść — też kryminał. Tyle tylko mogę dziś powiedzieć, że... podejrzenie wielkie i że się to wkrótce wyjaśnić musi.
Zmilczeli oba, i niemal wytrzeźwili się gniewem, jaki się w nich poruszył.
— Niech to będzie między nami — począł gospodarz pomilczawszy — dajmy sobie słowo! Sza! Zwierza gdy się nań poluje płoszyć nie trzeba... Sza!
Przysunął się do Wysockiego i na ucho szeptać zaczął:
— Ot jak to było. — Siedzi podemną na jednym dziale lasu stary strażnik, Antoszek... Chytra be-