Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 02.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

koniecznie dnia tego, bodaj do najbliższego miasta, namówił ją, aby przenocowała. Dała się skłonić wreszcie, bo myśli ją oblegały, z któremi chodziła i rzucała się, nie wiedząc sama co czyni. Pogrążona w nich, Grądzkiej i niemcowi dawała z sobą robić co chcieli.
Wieczorem późnym przywołała raz jeszcze niemca, chcąc go zapytać jeszcze, czy się nie widział z Aurorą.
Przyznał się do tego.
— Nie kazała mi co powiedzieć?
— Owszem — dodał kupiec — kondolencyą wam oświadczyć poleciła, bo jej się zdaje, że król Hoymową mocno zajęty, tylko Hoymowa o niczem słuchać niechce.
Parsknęła śmiechem dzikim jakimś księżna.
— A wy w to wierzycie? — zawołała: — Droży się i nic więcej.
Zmilczał Witke.
Dnia tego na tem się skończyła rozmowa, księżnę przyszła stara Grądzka położyć do łóżka, zmuszając do spoczynku.
Nazajutrz rano konie stały zaprzężone, nie wiedziano dokąd jechać zechce.
Zawahała się nieco. Dla samego użalenia się, a może przez pewną rachubę, rozporządziła do Łowicza. Zdziwiło ją to nieco, że Witke oświadczył, iż towarzyszyć jej będzie.
— Oho — rzekła w duchu — ma więc jeszcze coś do powiedzenia, a kiedy się wahał mi od razu wyznać, musi być coś niedobrego.
I wychyliła się z powozu rękodajnemu zalecając, aby w pierwszej lepszej gospodzie na popas stanęli.
Niemiec dopomagając jej wysiąść z powozu, postrzegł, że chmurną była, zakłopotaną, ale zarazem ostygłą.
Niemiał już potrzeby zwłóczyć dłużej. Sam wprosił się za nią do przygotowanej izby.