Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 02.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Potrzeba ją było przygotować do tego ciosu, który już nieuchronnie groził.
— Mościa księżno — odparł kupiec — ja... ja o niczem tak dalece nie wiem, zwykle powszednie sprawy... nowego niema nic... król jeździ czasem do Königsmarki na wieczerzę, gdy jest w Dreźnie, zabawia się z francuzkami w Lipsku.
Mówiąc to uśmiechał się Witke.
— No, chyba to nowina, że ministrowa piękna pani Hoymowa, poraz pierwszy była do dworu zaproszoną i na nim się pokazała.
— Hoymowa? kto? — przerwała porywczo księżna — Hoymowa! czekaj...
Nikt jej nie znał, nikt w Dreznie nie widywał nigdy — dodał niemiec — mąż ją trzymał zamkniętą pono w Laubegast i pilnował zazdrosny, że ją na oczy nie widział ani król, ani dwór.
— A ty? a ty? — wtrąciła gorąco księżna, już o wszystkiem, oprócz pięknej Hoymowej zapomniawszy.
— Gdzież ja ją mogłem widzieć — odparł Witke, smutnie się uśmiechając.
— Cóż mówią — nagliła księżna.
— Mówią... mówią, że w istocie ma być nadzwyczajnej piękności — ociągając się, rzekł Witke — no i że króla, jak u niego zwykle, gdy nową twarz zobaczy, zajęła bardzo.
Dumnie się wykrzywiła Cieszyńska, ostygła znacznie, przeszła się parę razy po izbie.
— Domyślam się — rzekła — że królowi nowe sitko będzie się od wszystkich innych piękniejszem wydawało, a długo ono na kółku się utrzyma?
Kupiec zmilczał. Nie chciał nastawać zbytnio odrazu i bezpieczniejszem znajdował na dwa dania swe poselstwo rozłożyć. Piękna Urszula zarzuciła go pytaniami, na których większą część odpowiedzieć nie umiał. Nie dał z siebie dnia tego dobyć co przywiózł. Wieczór nadchodził, a choć księżna chciała