Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 02.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wtem, czując go za sobą, Zacharjasz powoli mówić zaczął, nie zwracając się ku niemu.
— Kto was dotknął, kto się o was otarł, zginął, wyście jak węże, nosicie jad w sobie, który zabija wszystkich, a wam tylko nie szkodzi... Zabiliście mi matkę, zabiliście to dziecko niewinne... Zabili we mnie wiarę wszelką, oprócz w szatana, który was spłodził. Idźcie odemnie.
Włoch się marszczył...
— Oszalał — powtórzył — i pomilczawszy nieco, dodał:
— Mnie ciebie żal, naprawdę żal mi ciebie... Wstań, otrząśnij się, naprawi się zło, powrócą straty.
Ciągnął tak dalej, ale Witke z oczyma spuszczonemi na kartki książki, zdawał się go nie słuchać i nie słyszeć...
Constantini wyczekał nieco... Zaszedł z przodu, aby mu zajrzeć w oczy, okrążył dokoła, splunął i drzwiami zatrzasnąwszy na zamek powrócił. Po chwili Witke wstał także, zbliżył się ku drzwiom i zaryglował je... Rękę wyciągnął w stronę zamku i zamruczał...
— Dzieci szatana...
Nazajutrz rano nieznacznie ściągnięci wieścią o powrocie króla, starzy słudzy, panowie szlachta, przypadkiem będąca w opustoszałem Dreznie, poczęli się snuć około wrót zamkowych... Tu szwajcarska gwardja chodziła po staremu, ziewając...
Zaglądano w podwórce zamkowe i stajenne. Kilka obłoconych kolebek stało świeżo wyprzężonych, ale ludzi i rucbu nigdzie widać nie było.
Karzeł Kasperle, który ani z królem ani z królową nie wyjechał ztąd i siedział jak kot w opuszczonem domostwie, ziewając i wyciągając się spoglądał na ulicę.
Z miasta przyciągnął do niego starzec z brodą nieogoloną, w sukni zbrukanej, ale z miną pańską i dumną....