Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 01.djvu/79

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Było to dziecię jeszcze, ale tak przedziwnej piękności i wielkiego wdzięku, tak zachwycające, że niego oczu oderwać nie było można. Wszyscy goście, gdy się ukazała mała Henrjetka, obrócili się ku niej, patrząc jak w obraz cudowny...
Dziewczyna, śmiała, bo od dzieciństwa do obcych nawykła... z zalotnością nad wiek swój, uśmiechała się swoim wielbicielom. Widać z niej było, że rodzice kochać ją i pieścić musieli, bo z niezmierną elegancją ustrojona, miała nawet od rana klejnociki na sobie i pyszniła się niemi i sobą.
Tak pięknego dziecka, gdyż Henrjetka więcej nad lat dziesiątek nie liczyła, trudno było znaleźć nietylko w pospolitej winiarni, ale i po pańskich pałacach. Witke, który dzieci lubił, a i pięknemi twarzyczkami wogóle nie pogardzał, patrzał widocznie zachwycony...
Dziewczę z włosami ciemnemi, w puklach puszczonemi na ramiona, w różowej z białem sukience krótkiej, w bucikach na czerwonych korkach, ze swą twarzyczką ślicznego owalu i rysów delikatnych, było jakby do malowania!
Przebór, znajomy już uśmiechnął się jej oczarowany...
— A co to będzie, gdy ten cudowny kwiatek rozwinie się całkiem, toć pański kąsek, ale w takiej winiarni, gdzie wszelkiej młodzieży zawsze bywa pełno.
Westchnął i nie dokończył.
Wyszła w tej chwili wystrojona również, matka Henrjetki, niemal tak piękna jak ona, ale już drugiej młodości jejmość zażywna i otyła — i pochyliła się ku dziecięciu i nieco opierające się odebrała ciekawym oczom, uprowadzając z sobą.
Pan Łukasz, który już wprzódy był podochocony a tęgiem winem Witkego bardziej jeszcze głowę sobie zawrócił, pochylił się przez stół do kupca i gwarzyć począł, co mu ślina do ust przyniosła.