Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 01.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ucieczce, czy pani Przebędowska wdziała przynajmniej żałobę?
Rozśmiał się bardzo głośno, aż się po izbie rozległo.
— Co się mnie tyczy — dodał — jak widzicie, sutannę wyrzuciłem za płot i powróciłem do swobody, szabelkę jak przystało, przypasawszy.
Pokręcił niezbyt wyrosłego wąsika.
— No i ze złości na Przebędowskich — rzekł — przerzuciłem się do Kontystów, którym służę...
Rzucił okiem na Witkego, ale ten ani podziwienia, ani żalu nie okazując szeptał tylko.
— A jakże się powodzi?
— Mam najlepsze nadzieję... poznałem już wiele osób, obiecują mi dosyć, nasz Conti nie tak bezpiecznym jest, jak się może wydaje, i tylko co go nie widać w Gdańsku, gdzie z ogromną flotą i znaczną ma wylądować siłą, a tam też już nie małe na niego poczty oczekują... Mamy z sobą Prymasa, a ten jeden za dziesięć regimentów zaważy...
Rzekłszy to, poczekał trochę Przebór, azali się jakiej odpowiedzi nie doczeka, ale Witke mu nalał szklankę opróżnioną i ramionami tylko poruszył.
Po krótkiem milczeniu dopiero sas się odezwał.
— Jakto dobrze żem was spotkał i informacji zasięgnął, okazuje się bowiem, że ja tu nie będę miał co robić i nie potrzebuję wina sprzedawać, gdy francuzi zawczasu już swoich mają.
I ręką pokazał na izbę, w której się zuajdowali.
— A tak! — rozśmiał się Przebór — gospodarzem tu Renard jest... i bodaj nie od dzisiaj. Niewiem ojcieo jego czy dziad za królowej Marji Ludwiki tu się osiedlił. Handel mu idzie dobrze, człowiek stateczny... jejmość jeszcze wcale przystojna, a była bardzo piękna. Córeczka zaś... Mówiąc to potrącił łokciem Witkego i wskazał na drzwi.
Stała w nich właśnie ta, o której mówił.