Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 01.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mi, a Witke oswobodzony od wszelkiej kurateli i nadzoru, puścił się na miasto.
Po Dreźnie nowa stolica nie uczyniła na nim korzystnego wrażenia, znalazł ją małą, wielce zaniedbaną w porządku, zabrukaną, a co gorzej, tak przez Contistów zajętą, że tu o Sasie odzywać się nie było można. Zaraz następnego dnia po przybyciu z Rynku starego miasta, gdzie stanęli u kupca pokrewnego Hallerowi, Witke rano powędrował oglądać zamek i przedniejsze ulice. Na tej pielgrzymce, w której z wielką swą pociechą, doskonale się polskim językiem posługiwał, zeszedł czas niemal do południa i nazad ku krakowskiej bramie i zamkowi wróciwszy pan Zacharjasz na jednym domu nieopodal zamku, spostrzegł winne grono i wiechę zieloną. Pić mu się chciało. Szynczek nie wiele obiecywał, ale napis miał francuzki i nazwisko właściciela, cudzoziemca oznajmywało: Jean Renard, marchand des Vins français.
Zaledwie próg przestąpił, owiała go wonią napojów przejęta, duszna izby atmosfera, nim okiem miał czas rzucić po izbie, usłyszał okrzyk podziwienia i swoje nazwisko.
Za stołem przy butelce siedział, o dziwo! pan Łukasz Przebór, ale go poznać było trudno, tak wypiękniał.
Naprzód nic w nim już nie pozostało z kleryka, wąsa pokręcał, a suknie miał pospolitym krojem ówczesnym polskim, jak z igły, niesmacznie dobrane, ale jaskrawe i bijące w oczy.
Strój ten brzydszym go czynił, niż był nosząc strój dawny, ale z twarzy widać było, że albo on albo szczęśliwe okoliczności, Przeborowi dodały odwagi i swobody w obejściu się z ludźmi. Siedział w gromadzie szlachty, dosyć krzykliwie rozprawiającej, której zdawał się przewodzić.
Zobaczywszy Witkego, nie zważając na towarzyszów, porwał się żywo bardzo pan Łukasz i podbiegł ku niemu.