Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 01.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trzeba, ażeby go sobie zupełnie pozyskać, zakończył więc wyznaniem.
— Nie kryję się z tem, że szukam zarobku i chciałbym z okoliczności korzystać, pomożesz mi wasza Signorja, samo z siebie, iż wdzięczność winien mu będę. Korzyści dla obu z tego porozumienia wyniknąć mogą, a w moim i waszym interesie jest, aby ono pozostało tajemnicą...
Mazotin z kolei przyjął to zapewnienie z oznakami wielkiego ukontentowania... Rozmowa się po cichu rozpoczęła już poufna, o położeniu sprawy króla i stosunkach jego w Polsce, o Krakowie, gdzie naprzód rozpocząć się miało panowanie, o Warszawie, do której kupcowi już teraz dostać się było łatwo, choć ją stronnictwo Prymasa i Contiego zajmowało...
— Gotów jestem i do Warszawy — rzekł Witke — ale nieznając Polski, od Krakowa wolałbym rozpocząć, aby się z nią obyć... W Warszawie tymczasem pewnie Kurfirstowi Przebędowscy usłużą...
Na wspomnienie nazwiska tego, Mazotinowi usta się trochę skrzywiły.
— Tak — rzekł — sam pan kasztelan teraz już jest całkiem nasz, ale ja nie zapominam o tem, że on już służył innym a i on i jego żona nie zawsze nam starczą i nie we wszystkiem usłużyć potrafią. Na nich ja się nie będę oglądać... Kasztelan zaś już dziś znany powszechnie jako Kurfiirstowi oddany, przez to samo nie wszędzie użytym być może...
Z pół godziny potem jeszcze nowi sprzymierzeńcy szeptali z sobą po cichu się naradzając... i Witke pożegnał Mazotina, umawiając się z nim, aby ilekroć się z nim widzieć zapragnie, zażądał czegoś ze sklepu. Witke miał naówczas natychmiast przybiedz do niego.
Niespodziewał się tak szczęśliwego obrotu, a nadewszystko tak łatwego osiągnięcia celu p. Zacharjasz i w najweselszem usposobieniu powrócił do domu... Matka, która właśnie na dole się znajdowała,