Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 01.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tak kłamią... że się stroi wytwornie, że dla kobiet jest grzecznym... Prawda to...
Witke się mimowoli uśmiechnął.
— Wszystko to, co o królu mówią — odezwał się już całkiem oczarowany — nie starczy... Portrety robią go starszym daleko, niż jest, a co do dam, aż do zbytku dla nich powolny.
Tupiąc nóżką, przerwała mu Lubomirska.
— Jak waćpan śmiesz mówić, że można być nadto dla nas powolnym. Ale myśmy stworzone na to, aby nas słuchano, przynajmniej dopókiśmy piękne. A że ten wdzięk nasz, rychło przekwita, za to się nam tem więcej należy.
Ale — przerwała, zwracając rozmowę — ale powiedz mi pan otwarcie... Wiele król ma teraz kochanek?
Śmiałość tego zapytania zmięszała Witkego, który się zarumienił i oczy spuścił.
— Ja — rzekł zakłopotany — o żadnych nie wiem.
— A! cóż bo znowu — rozśmiała się podkomorzyna — należysz do dworu, masz stosunki na nim i nic nie wiesz! Dyskrecya to bardzo piękna, ale bądź waćpan szczerym, ja go nie zdradzę. Wszakże hrabina Esterle z nim przybyła do Krakowa, więc zapewne zabierze ją z sobą do Warszawy, gdy tu zjedzie?
Kupiec tak zagadnięty, potrzebował namyśleć się chwilę co miał odpowiedzieć. Nie chciał króla zdradzić, a trudno się było oprzeć tej inkwizytorce, która oczyma dobywała tajemnic z najskrytszych duszy zabytków.
— O hrabinie Esterle — rzekł w końcu, widząc, że i Towiańska się przysłuchuje i zdaje się być radą temu badaniu — nie słyszałem w Krakowie. Być może, iż ją ciekawość na koronacyą sprowadziła... ja jej nie widziałem...
Lubomirska krok jeszcze bliżej przystąpiła, jakby chciała zbliżeniem się tem wywrzeć jeszcze silniejsze