Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 01.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na nim wrażenie. Zniżyła głos czyniąc go słodkim i przymilającym się.
— Powiedz bo pan prawdę, wiesz wszystko — szeptała — wszak to nie pierwsza miłość króla? bardzo on do niej przywiązany? a ona? kokietka? Słychać było jak drobnemi nóżkami, z niecierpliwości stukała o podłogę, a maleńkie rączki, pierścieniami okryte, rwały poprawiając koronki ubioru. Witke choć nie mógł oprzeć się jej urokowi, nie wiedział spełna co ma mówić.
— Niech mi pani wierzy, że nie tak jestem dobrze o tych rzeczach prywatnego życia króla uwiadomiony, abym mógł o nich mówić z pewnością. Król jest żonaty...
— At! — rozśmiała się na głos Lubomirska, — wszyscy wiedzą, że bardzo szanuje żonę, ale jej nie kocha. Zresztą on teraz katolik, a ona dyssydentka, więc przez to już małżeństwo zerwane, i my królowej mieć nie będziemy...
I dziwnym, namiętnym śmiechem wybuchając, dodała:
— Musi tu sobie tymczasową wybrać królowę! — My Esterle nie chcemy! Esterle! Esterle! to tak jakoś brzmi jakby była żydóweczką...
— Esterle jest hrabią, — poprawił Witke — a ona z domu hrabianka Lamberg!...
Podkomorzyna skrzywiła się i usteczka jej podniosły się pogardliwie.
— No! jakże? nalegała — bardzo ją kocha? mów pan...
— Nigdy w życiu nie widziałem hrabiny Esterle — rzekł wstrzymując się Witke. — Nie pokazuje się ona w Dreźnie tak bardzo, a ztąd wnoszę, że więcej o tem mówią niż warto.
Lubomirska słuchała.
— On sobie tu musi wybrać tymczasową królowę — szepnęła — i wtrąciła żywo:
— Cóż się stało z piękną Aurorą?