Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 01.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czekać do jutra. Natychmiast posłała po Witkego, który ledwie do stołu marszałkowskiego miał zasiadać.
Tknął go ten pośpiech, wysunął się frasobliwy. W gabinecie, z policzkami jakby krwią oblanemi i trzęsąc się cała, oczekiwała na niego siostra prymasa. Klejnoty w pudełkach i powyrzucane z nich leżały na stole.
Wskazała ręką dumnie na nie.
— Zabierać mi to natychmiast i precz ztąd! — krzyknęła. — Jedno z dwojga, oszukaństwo albo drwiny, a ja ani jednego, ani drugiego nie nawykłam znosić. Rozumiesz waćpan?
— Wcale nie rozumiem — rzekł śmiało Witke — proszę mi wytłumaczyć...
Kasztelauowa parsknęła gniewnie.
— To są szkła i fałsze — poczęła głos podnosząc — chcieliście mnie wziąć na plewy! alem ja nie w ciemię bita... wiem, że niemcom na słowo ich wiary dawać nie można.
— Za pozwoleniem — przerwał Witke. — Niech pani kasztelanowa rozważy naprzód, czy tu jest się gniewać za co. Ja pani tych klejnotów nie przywiozłem oddać, ale pokazać. Rzecz cała tylko dla mnie się w sposób najprzykrzejszy tłumaczy. Że też pani tego nie rozumie, iż snadź mnie prawdziwych, a tak kosztownych precjozów powierzyć się obawiano, i dla tego dano mi podrobione. Jam się gniewać za to powinien, na królewskie sługi... Pani z pewnością nikt oszukiwać nie chciał, bo byś się podejść nie dała.
Rozumowanie to i wielce zbiedzone oblicze posła, który pokornie zgarniał pudełka, dało do myślenia Towiańskiej. Ochłonęła nieco.
— Toś acan nie wiedział co wiozłeś? — zapytała.
— Gdybym się domyślał, nie podjąłbym się z tem jechać — rzekł sucho i zimno Witke, obliczając pudełka i sprawdzając, co w nich było. — Ja się wię-