Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Za Sasów 01.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cej w żadne już pośrednictwa wdawać nie chcę i nie myślę...
Tym szczęśliwym zwrotem ułagodziwszy kasztelanową, ale sam podrażniony i gniewny niemiec się zabierał opuścić nietylko pokój, ale i Łowicz, nie powracając już do marszałkowskiego stołu. Domyślając się tego stara jejmość, pożałowała porywczości swojej...
— Waćpan się na mnie też gniewać nie powinieneś — odezwała się łagodnie — bo i ja obrażoną jestem... Mówisz sobie, że waćpanu nie dowierzano, a ja też mogę powiedzieć, że we mnie ufności nie miano.
Poruszyła ramionami.
— Opowiadacie o wielkiej szczodrobliwości i szlachetności waszego króla — dodała — a toż królewska rzecz takiemi się podstępami i wykrętami posługiwać?
— Ja też o to IMci nie obwiniam, ani mu przypisuję tego postępku — odezwał się Witke. — Sprawa to być musi podrzędnych sług, z któremi miałem do czynienia, a król o niej nie wie...
— To pewna teraz — rzekła Towiańska — że gdyby do układów przyszło, ja beż jubilera od króla waszego nic nie wezmę... Jaki pan taki kram... dobre ma sługi.
— Zasłużyłem może w przekonaniu pani, abyś mnie do nich policzyła — przerwał Witke z pewną rezygnacyą dumną — alem pani już mówił i powtarzam to raz jeszcze, że w służbie króla nie jestem...
— Dla mnie waćpan zawsze sługą jego jesteś — odparła Towiańska — boś mu tu służył i dobrze na tem wyszedłeś...
Poczęła się śmiać, gdyż gniew jej powracał.
— Od początku do końca wszystko u was na kłamstwie i na obłudzie stało i stoi... Dębski bezprawnie go okrzyknął, garść samozwańców poszła go witać w imieniu Rzeczypospolitej. Pakta konwenta