Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Warszawa w 1794 r.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   177   —

Mańkiewicz, który był przywykł bardzo do swego szambusia, ofiarował mu na wsi u siebie mieszkanie i życie, starowina się wahał jeszcze.... Nadto nawykł do bruku tego i sądził zapewne, że zawsze znajdzie przy kim do końca życia dworować. Było już ciemnawo, gdy do bramy wcześnie zamkniętéj pukać zaczęto....
Mańkiewicz się uląkł, zaczęliśmy się śmiać z niego, gdy wszedł chłopak przestraszony i oznajmił mi na ucho, że dwóch żołnierzy z oficerem pytają się o mnie.
Nie mógłem zrozumieć, coby to znaczyć miało, nie mówiąc jednak nic dziadkowi, wyszedłem do sieni. — Oficer właśnie się wdzierał do pokojów.
— Wy pan Syruć? zapytał grubiańsko.
— Ja jestem...
Stupajtie za mnoju!
Byłem tak spokojny w sumieniu, żem się tém nie zatrwożył wcale; oświadczyłem gotowość towarzyszenia mu, ale zapytałem tylko, o coby chodziło?
Szydersko odpowiedział mi:
— Już to się o tém u jenerała Buxhöwdena dowiecie.
Buxhöwden był naówczas jenerałem komendantem miasta Warszawy.
Co on mógł mieć do mnie? — nie pojmowałem. Podano mi płaszcz; nie żegnając się nawet z Mańkiewiczami, do których za parę godzin spodziewałem się wrócić, poszedłem.
Oficer naprzód, dwaj żołnierze po bokach... Szliśmy do komendanta. Byłem widocznie aresztowanym.
Mimowolnie spotkanie z Millerem, nie wiedzieć dla czego, przyszło mi na myśl.
W pałacu, który komendant zajmował, tak było ludno, iż ledwie się dla nas miejsce znalazło. Zamiast wprost do jenerała zaprowadzono mnie do obszernéj izby, w któréj podobnie jak ja pobranych różnych osób mnóstwo siedziało, stało i przechadzało się. Kilku księży, mieszczan kilku i wojskowych zastałem, znajomego nikogo.
Było już późno dosyć — siadłem na ławie blisko