Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Warszawa w 1794 r.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   176   —

dziękować za kwietniowe zwycięztwo, choć pełną trwogi miał duszę.
Po kilku słowach rozstaliśmy się.
— Dokąd wy? zapytał mnie ksiądz.
— Na Litwę, do rodziny — a wy?
— Do klasztoru, który jest mi téż rodziną. Niosę ze sobą spory zapas do rozmyślań na życie całe. Nie każdemu człowiekowi widzieć się dostało upadającą tysiącoletnią przeszłość.... Fuimus Trocs!
Rozstaliśmy się w bramie.... W ulicach rozchodziły się powoli gromady... szemrząc.... Zegar wybijały południe a dzwony wołały na Anioł pański... za dusze poległych w bojach....
Za Wisłą — gdzieś szlakiem ku Grodnu, gdzie ostatni rozbiór podpisał... jechał król otoczony strażą honorową... i — płakał.
Płakał całe życie... gdyby miał męztwo wylać trochę krwi, ileżby sobie był łez oszczędził!!


Powracając z pod zamku, zdawało mi się, żem spotkał drugą twarz znajomą, która mi z oczów bardzo prędko znikła.... Nie miała ona czasu wrazić mi się bardzo w pamięć, dla tego pewnym nawet nie byłem, czy mnie jakie podobieństwo nie złudziło.
Zdało mi się, że to był ów oficer Miller, którego spotkałem w refektarzu u Kapucynów w czasie posiedzenia patryotów klubistów i z którym tak nieprzyjemne miałem zajście. Tym razem przedstawił mi się on w jakimś dziwacznym mundurze, mignął i zniknął. On to był czy nie on? nie byłem pewny, ale mi go przypomniał.... Odwróciwszy się razy parę, idąc zdało mi się jeszcze, żem go spostrzegł na zakrętach ulic... idącego zwolna za mną, miałem to wszakże za przywidzenie i zapomniawszy o nim dostałem się do domu.
Tu pakowali się także Mańkiewiczowie i ja nie miałem nic innego do zrobienia, tylko tłumoczki pościągać i wybierać się z Warszawy.
Myśl o biednéj choréj wstrzymywała mnie tylko.