Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Warszawa w 1794 r.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   178   —

pieca, bo sala mało opalona była chłodna, ale i piec był wystygły... We drzwiach stojąca warta pilnowała nas.
W nocy już poczęto wyprowadzać towarzyszów moich, czekałem cierpliwie kolei.
Jednego z ostatnich wzięto i mnie przez korytarze do rodzaju kancelaryi, w któréj znalazłem na kanapie siedzącego z fajką i podkurczonemi pod siebie nogami jenerała. — U stołu przy nim dwaj urzędnicy czy sekretarze milcząc skrobali pióra. Jeden z nich począł szukać w papierach powtarzając moje nazwisko. Jenerał koso i dziko spojrzał na mnie.
— Syruć?
— Tak jest...
— Poruczczyk pułku Działyńskiego?
Potwierdziłem.
— Należał do rewolucyi?
— Nie przeczę, rzekłem, służyłem w wojsku, szedłem z pułkiem...
Zaczęto mi wyliczać bardzo szczegółowo wszystkie moje zbrodnie i zasługi.
— Przyjaciel Kilińskiego? ptaszek! zawołał jenerał... — Zmilczałem...
— Chodził po klubach, po Kapucynach... a bronił pana Kościuszka...
Zmilczałem już dając mu się wygadać do syta... Pomruczawszy trochę, zapytał mnie — czy chcę służyć w wojsku imperatorowéj Jéjmości...
Bez namysłu odpowiedziałem, że nie mogę.
— Tak, jakby w rewolucyi, pod Kostiuszkiem toby pan służył, a jak pod feldmarszałem Suworowem to nie... bo pan Polak i patryota?
Milczałem nie chcąc go draźnić.
— Pan masz do wyboru, zawołał, albo do wojska w tym samym stopniu a to jest wielka łaska w pobiedonośném służyć wojsku cesarskiém, albo... na Sybir...
Miałem tyle odwagi, bo się we mnie zburzyło wszystko, żem odpowiedział głośno...
— Na Syberyi jest już naszych tak wielu, panie jenerale, że wolę być z nimi niż iść do wojska, do