Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W starym piecu.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to młodziusienieczkie. — Panna Albina przy niej nikła. Serce mu biło niezmiernie.
— Moja dobrodziejko — począł niewyraźnie i z niepewnością jakąś — tyle powiem że — że jeszcze nie ma tak dalece nic postanowionego.
A bądź co bądź, Karolka bo dla mnie zbyt młoda.
— E! co to młodość nasza! — szepnęła Maniusia, roczek dwa i po wszystkiem, a takiego męża mieć...
Ledwie się wyrwał ztąd komornik i choć była jedenasta nie śpieszył zbytnio do Hortyńskich.
— Jak nie było to nie było — mówił w duchu, a teraz jakem już zdesperował, nie wiedzieć co wybierać, same się garną!
Los sobie w istocie z niego żartował. Na zawrocie ulicy, spotkał starą Miętoszewską, z książką w ręku, powracającą z wotywy, bodaj na intencyę wydania córek wysłuchanej.
Zdawało się jej palcem opatrzności, że w ulicy właśnie po wotywie spotkała komornika.
Pampowski nie był u niej od owej głośnej awantury. Zdala się jednak jej skłonił. Stara pogroziła mu na nosie: musiał się przybliżyć.
— Oj to! to, stary bałamut — odezwała się — słyszeliśmy, słyszeli, coś dokazywał. Dobrze waćpanu tak, kiedy się nie wiedzieć gdzie adresujesz?
Czyżbyś jako obywatel zamożny, niestary, reputacyę mający, nie mógł sobie wyswatać dziewczyny młodej, niezepsutej, z dobrego domu? A to ci było trzeba szukać pereł na śmietnisku?
Komornik milczał.
— Nie, bo wy wszyscy mężczyzni gusta macie osobliwe do robaczliwych fruktów, którą robak nadkąsił ta wam najlepsza.
Pan wiesz, że Leokadya wychodzi za starszego niż pan, ale dobrego i zamożnego człowieka, a nie byłaby poszła i za niego? Jak Boga kocham! Moje córki, chwała Bogu tak wychowane, że co ja powiem