Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W starym piecu.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i każę, muszą się akomodować. Teraz kolej na Filomenę, która dawniej asindziejowi była do smaku!
Pokręciła głową i poszła prędko, nie czekając odpowiedzi.
Komornik teraz widział jak na dłoni, że się zbytecznie pośpieszył. Panna Albina niezawodnie z tych wszystkich była najdystyngowańszą, ale najstarszą! Gdyby był wczoraj nie poprowadził rozmowy tak porywczo!
Klamka zapadła, los nielitościwy drwił z niego. Dopóki go błagał był nieubłagany, teraz gdy rozpaczał, skarby mu się cisnęły same.
Karolka, którą mógł sobie wychować sam, panna Filomena, która tak sympatycznie jeszcze chodząc w krótkiej sukience patrzała na niego! Słowo się rzekło, — po krótkim namyśle komornik pobiegł do Hortyńskich, było blizko dwunastej.
Z bijącem sercem wszedł na wschody. W pierwszym pokoju czekał niecierpliwie chodząc po nim brat panny.
— A! dzień dobry! Cóż to, siostra mi mówiła że masz jakiś interes do mnie?
Skłonił się zrezygnowany Pampowski.
— Przyjacielu kochany — odparł głosem śmiałym — przychodzę przyjaźń twoję wystawić na próbę, prosząc cię o rękę siostry.
— O rękę Albiny! — krzyknął, niby zdziwiony Hortyński — seryo? ty? Ale, zmiłuj się byle ona zgodziła się na to, z największą chęcią! któryż przywiązany brat nie radby się starej panny pozbyć z domu. Bierz! bierz!
Uścisnął go wołając:
— Albino, prezentuję ci przyszłego męża twojego, bo mam to przekonanie że, choć wisus i bałamut, ale go weźmiesz!
Albina nadszedłszy, z uśmiechem spokojnym rękę podała już Pampowskiemu, który pierścionka dobywał.