Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

małego człowieczka, któryby mu mowy mógł pisać i dopomagać w korespondencji. Gdyby nie to że mi potrzeba było Filipinkę porzucić, byłbym się go chwycił zaraz. Wahałem się jeszcze, choć ona sama do tego nakłaniała, gdy — a było to znowu jesienią — zobaczyłem w progu żydka mi znajomego, prowadzącego za sobą posłańca z kobiałką na plecach.
Nieboraczysko który się drugi dzień tułał po mieście, dopytać mnie nie mogąc, dobył wielce uradowany pismo opłatkiem niezgrabnie opieczętowane — z Rubaszowa od pana Aleksandra.
Nie było ono ręką jego pisane, bo biedny leżał po śmierci żony, heroiny téj, o któréj mówił z taką czułością — od kilku tygodni coraz czując się gorzéj. — Zaledwie podpis niezgrabnie i krzywo mógł na niém położyć.
Jakież było podziwienie moje wyczytując w piśmie, że świeżo zrobionym testamentem owe trzy chaty w Rubaszowie — mnie zapisał... prosił, abym na miłosierdzie Boże pośpieszał doń, gdyż chciał mi zostawić informację co do procesu, któremu upaść powinienem był nie dawać nigdy.
Chłop z Rubaszowa tak zmęczony był, że gdym ja list czytał, on, przez uszanowanie na stołku bojąc się usiąść, padł w kącie pod ścianą i jak otrętwiały odpoczywał...