Strona:Józef Ignacy Kraszewski - W pocie czoła.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Czytałem — czytałem — odczytywałem nie wiedząc czy się mam cieszyć czy kłopotać. Czém był ów Rubaszów łatwo mi domyślać się było...
Lecz — gdy parę morgów ziemi i chata mi została z niego, nie byłoż to i tak darem opatrzności Bożéj!
Nimem się mógł wybrać do Rubaszowa do którego wóz potrzeba było najmować, a pieniędzy jak zawsze omal było — nim się rozmyśliłem co pocznę — musiałem posłańca podżywić i podkarmić, chcąc téż się cokolwiek od niego dopytać.
Dobrego od niego nie dowiedziałem się nic — stękał i narzekał tylko... Wikłał się zresztą w odpowiedziach jakby obawiał wygadać przez zwykłą wieśniaków ostrożność. O stanie zdrowia pana Aleksandra powzdychując mówił, a wątpiąc czy go żywym zastaniemy, bo już ksiądz go dysponował i lada chwilę wyzwolenia się spodziewano.
Nie mogłem się z miasta oddalić nie dając o sobie znać pannie Filipinie, bo podróż przeciągnąć się groziła. Kto wie co mnie tam czekać mogło? Do kamienicy Kasztelanowéj, która haftarek swych pilno strzegła, mężczyznie się dostać było trudno. Alem ja już był oswojony z miejscowością.
Okna pokoju w którym dziewczęta pracowały wychodziły w dziedziniec. Niektóre z nich siedziały