Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ulana.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

siedział pół roku. Nu, nie wiem jak tam jego puścili, a puścili potém. W dni dwa, z wieczora, aż tu pali się dwór, a wiatr był na gumna i tok, pali się stodoła, ta i obora. Oj! pan w płacz i ręce łamie; a nazajutrz jego w dyby. Najechało tam dużo, posadzili chłopa a pytali, a macali, a prosili; sprowadzili popa, a męczyli go, aż się po dobréj woli sam przyznał. Poszedł chłop w kajdany, a żona do dworu. Nu, jak tobie zdaje się Oxeniu: nie lepiéj było cierpiéć a milczéć. Nu, a co robić, kiedy taka nasza dola? Aboto ty piérwszy, abo co? Alboto tobie jednemu, jak ten powiadał.
— Kiedyżbo to głupi chłop: a czemu on podpaliwszy nie uciekł.
— Oj! oj! a dokąd ucieczesz teraz? Jutro ciebie złapią, — odpowiedział stary. — Coto tobie się zdaje, teraz nie tak jak dawniéj: ucieczesz za sto mil, to cię złapią i oddadzą. Biéda! a cóż? trzeba milczéć i cierpiéć.
— A wy co mówicie bracie i wy Lewko, jak wam się zdaje stary?
— Taki ty wybij żonę, to nic tobie nie będzie, a dobrze wybij, żeby aż poleżała na pie-