Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ulana.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

strząb. Słuchajcie mnie, widział ja wiele świata, ot niedaleko i ztąd — przerwał mu Pauluk.
— Oj, bo wy ojcze pozwolilibyście na wszystko, a jakby mąż żony nie pokarał, toby one nam włosy z głowy pozdzierały. Za coto my cudze dzieci karmić mamy. A co mu pan zrobi, że on swoją żonkę obije?
— Nu, nu, słuchajno tylko słuchaj: ot, niedaleko ztąd, mila, koło Ołyki, znacie karczmę na trakcie podewsią Silnem, gdzieto pop się zabił, co jemu figurę postawili nad drogą.
— Aha! aha! na trakcie, byli my tam, jak jechali z żytem.
— Nu, to w téj wsi, dawnegoto czasu, jeszcze za ojca mego, był pan, boto książęca wieś Radziwiłłowska, ale ją tam puścili byli komuś, a dość, że był pan. I pokochał się on z żoną chłopa, a chłop widział to i co ma zrobić? Wybił żonę. Nazajutrz jego w dyby i do czabanki wsadzili na chléb, na wodę, aż pobladł, jakby chorował, siedząc tak cztery niedziele.
Poczęli prosić pana ludzie: wypuścili go. On co tylko jemu żonka na oczy naszła, znowu do niéj. Pan jego znowu na chléb i wodę, aż tak