Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ulana.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tyś sto razy piękniejsza w téj świcie Ulano. Nie lękaj się o to: dałyby one wszystkie swoje krasne stroje, za jedne twoje oczy. I na cóżbym kłamał, gdybym cię nie kochał?
— Czemuż nie? Panom to wolno: at pobawić się i porzucić.
— Nie jabym to zrobił, nie jabym cię zwodził! O! nie! — odparł z oburzeniem Tadeusz, którego samotność, wejrzenie téj kobiéty i mowa jéj nawet, exaltowały coraz bardziéj. — Ty mnie nie znasz, ale żart się mnie nie trzyma, a moje słowo warte przysięgi.
— Kiedyś pan mógł myśléć, żem ja pana mogła puścić w nocy do chaty, czyż nie możesz pan myśléć, że mnie wolno zwieść i oszukać?
— Ja ciebie wówczas nie znałem, Ulano, nie wiedziałem ktoś ty była; poznałem teraz dopiéro.
Ulana westchnęła.
— A i do czegoto wszystko! na coto nam! Na co pan mnie zobaczył i uczepił się do mnie.