Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ulana.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O! to co innego, — z przymuszonym uśmiechem dodał Tadeusz.
— Co innego? I takie kochanie to nie grzéch? — spytała naiwnie.
— O! nie grzéch pewnie! A będzieżże mnie kochać Ulano!
— Czy ja wiem! czy ja wiem! Mnie się tylko coś niepojętego dzieje, jakoś smutno, miło, straszno; boję się już, żeby mnie pan nie porzucił, strach myśléć na jutro. A i samego pana tak mi czegoś straszno!
— Czegoż się mnie bać możesz: ja ciebie tak kocham.
— A! panie, to kochanie, to na godzinę tylko. Ja wiem, ja słyszałam, ja myślę, że pan prostéj jak ja kobiéty kochać nie możesz. Dziś, jutro, porzuciłbyś! Czyż jato umiem co pan, jestemże pięknie ubrana jak wasze panie, jak ekonomowa, jak popadia i księdzówny. O! one to piękne, a ja!... Nie! nie! to być nie może; żeby się kochać, trzeba być równemi sobie.... Jam chłopka... jam brzydka... i nie zrozumiem was jak wasze panie.