Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ulana.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nienie może, odwróciła się do kur, a Tadeusz wyjść musiał.
Wyszedłszy uczuł jak go wstyd ogarniał, razem z blaskiem słonecznym dnia i świeżém powietrzem. Wspomniał z czém wchodził do chaty, a z czém wychodził z niéj. A serce mu biło, a twarz pałała: i wszystko dla jednéj prostéj kobiéty, dla wieśniaczki, dla Honczarychy!
— I ona — mówił do siebie — wié, że jest jakieś insze kochanie, że jest jakieś lepsze szczęście, warte ofiar; że na tymże świecie Bożym, na którym ona pędzi szare godziny między kolébką dziecka, stodołą i chlewem, jest insze życie uczucia: życie serca, obłąkania i szczęścia. Biédna Ulana, na cóż jéj było do dworu zaglądać i bajek słuchać, i bajkom wierzyć. Bajkito pańskie, trucizna!! Nie lepiéjże dla niéj byłoby jak inne, zostać szczęśliwą, zepsutą; zepsutą, jak jéj siostry, niż biédną i czystą, jak niewielka liczba wybranych męczenników, których między jéj równemi nie znaleźć. Terazby się pocieszała z jakim dworakiem, nie dbając o męża, nie czując téj tę-