Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ulana.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wtém zabrzęczały dzwonki, zaturkotał powóz: ktoś jedzie drogą. Tadeusz podniósł głowę, wlepił oczy; nie wiedziéć dlaczego osamotnionemu oddawna, uderzyło serce na głos dzwonków i turkot kół. Siedział nad samą prawie drogą. Wkrótce ukazała się lekka bryczka czterema karemi zaprzężona końmi, w któréj siedział młody jeszcze mężczyzna. Po korzenistéj drodze powoli podskakując wlókł się powóz. Podróżny wlepił oczy w myśliwego, myśliwiec w podróżnego. Mijając Tadeusza, zwrócił się ku niemu twarzą i zawołał: „stój!”
Zaczerwieniony, zawstydzony, pomieszany, powstał z pnia na którym siedział Tadeusz.
— Tadeusz!
— To ty Auguście!
— Jak się masz, pustelniku! Jak się masz! Ledwiem cię poznał, tak zmieniony!
Tadeusz westchnął i nic nie odpowiedział, ścisnął tylko Augusta za rękę w milczeniu; a ten z ciekawością, z zajęciem patrzał mu w oczy.
— Ty tu niedaleko mieszkasz?
— Bardzo blizko! Jedź do mnie!