Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ulana.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wóz, zasypał obroku koniom, sam wdziewał świtę i wybierał siekierę.
— A dokądto synku? — spytał Ułas.
— Do lasu, bat’ku, drew nie ma; pojadę na nocleg, a jutro rano z furą powrócę.
— Dobrze, że tobie przecie rozum przyszedł — rzekł Ułas. — Teraz nam i gospodarować i pobogaciéć.
Oxen kiwnął głową i uśmiechnął się szydersko, ale nic już nie odpowiedział. Nasunął czapkę na uszy, wziął batóg i siadł na wóz; a siedząc już na nim, z przechodzącemi jeszcze rozmawiał, każdemu powtarzając, że jedzie do lasu. Podjechawszy pod karczmę, zastanowił się znowu i pogadał jeszcze z ludźmi stojącemi we drzwiach, wypił porcyą, zapalił fajkę, zaciął konie i jak szalony popędził drogą w las.
Zmierzchało; w oknach chat zapłonęły ognie, żywy ruch był na ulicy: kobiéty rozmawiały stojąc we wrotach podwórków z założonemi rękoma, mężczyzni siedzieli na przyzbach, dzieci skakały w ulicy, mołodyce szły z wiadrami po wodę, i gwarzyły u studni z jedną ręką wyciągnioną na żuraw, drugą pod brodą.