Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ulana.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szać poczęli do wyjścia, Tadeusz skoczył w blizkie zarośla nad jezioro, i nie wiedząc co czyni, pędzony tą samą niespokojnością, która go tu przygnała, poszedł szybko do dworu, obłąkany, nieprzytomny, nie umiejąc nawet zebrać się na jakąś radę, na stałe postanowienie, nie wiedziéć jak łamiąc się próżno z myślami gorącemi a próżnemi skutku i czynu.
Już brał za klamkę drzwi, gdy usłyszał głosy w przedpokoju. Stanął znowu niespokojny.
Jakób rozmawiał z panem Linowskim, ekonomem:
— O! bardzo się odmienił — mówił Jakób — i to tak prędko, niespodzianie.
— No, ależ teraz nie gorszy?
— O! nie, jeszcze lepszy — odpowiedział Jakób — można mu choć kołki ciosać na głowie. Raz-wraz lata a lata jak postrzelony.
— To polowanie jak dawniéj.
— Na sarneczkę — rzekł Jakób śmiejąc się — a wiem nawet na jaką.
— No?