Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Ulana.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Albożto wy się nie domyślacie, kto tu we wsi najpiękniejszy. Toćto i wyście ostrzyli zęby, i gdyby nie żona...
— A! a! to o Ulanie, mówisz wacpan. No! patrzaj! wypatrzył sobie pięknie! Ale czyżto pewno?
— Kiedy ja mówię! Proszę pana na tabakę. Dobra.
— Niezła.
— Pińska.
— I to pewno o Ulanie?
— Pewnie, kiedy ja wacpanu mówię; ale co nam do tego, a potém nam nic złego.
— Cały więc świat wié już o tém — rzekł do siebie z gniewem Tadeusz — i wpadł nagle do przedpokoju.
Zmieszali się rozmawiający, schowała tabakierka, on na nich ledwie rzucił okiem.
— Wacpan, panie Linowski, jutro mi dasz rachunek. — Jakób! światła!
I wyszedł.
— Pan czegoś zły — szepnął Jakób, chowając tabakierkę w kieszeń.