Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/393

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
393

Po cichu potém oglądając się z obawą, rzekł Karolowi.
— Wiecie, pierwszy konsul i o mnie pomyślał — przypomniał sobie, że żyję... chciano mnie czemś zrobić, do czegoś wciągnąć, nastraszyć — zużyć.
Ale ja tu nie zostanę długo, dodał, pojadę z Zeltnerami do wolnéj ich ojczyzny ubogiéj, do Szwajcaryi. Dadzą mi przytułek ludzie poczciwi.
Widzisz, mówił ciągle zniżonym głosem... ja tu się już nawet głośniéj przemówić boję... otoczony jestem szpiegami, strach i groza panują, wszystko ulegać musi...
Cały tak dzień na rozmowie i przechadzce po lesie Fontainebleau, przebywszy z Kościuszką, wrócili do Paryża, obiecując sobie częściéj go w czasie pobytu nawiedzać...


Pomimo chęci jak najprędszego dostania się do kraju, czekać musieli w Paryżu, aż im posiłki nadejdą. Oba z Tadeuszem milcząco włóczyli się powoli, przyglądając zgoła nowemu miastu... nowemu ludowi, nowéj epoce.
Raz gdy tak powracali z za Sekwany, na