Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
37

żyć pragnął, samych ich zostawiał, zmuszał niejako do długich rozmów, a Ewę burczał za jéj obojętność i niezręczność; Karol się do niéj poufaléj nie zbliżył.
Był nadto czystym, szlachetnym, kochał zbyt szczerze i święcie, aby szukał kradzionego, upadlającego, choćby chwilowo anielskiego szczęścia.
Najczęściéj zszedłszy się z sobą, spoglądali, przemówili kilka słów obojętnych i rozbiegali umyślnie, unikając dłuższéj rozmowy. Ewa nie śmiała i nie mogła mówić, bo by musiała kłamać, on — nie umiał ani być chłodnym, ani udawać obojętność długo. Samo ułożenie postaci już go wiele kosztowało, a usta utrzymać na wodzy... było mu tak trudno.
Dnie Karolowi upływały na wędrówkach po tym dworze, w ktorym święte ślady dziada, ojca, matki pozacierało lekceważenie; Karól odgrzebywał z pod gruzów tę Pompeję młodości i napawał się goryczą, myśląc o drogich zmarłych swoich. —
Wacław próżno do jego serca kołatał, budził w nim politowanie tylko, byli z sobą grzecznie a zimno, ale nie otwarła się pierś tułacza, dla tego szczebiotliwego stworzenia innych wy-