Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/325

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
325

daniu miasta, opłakującego dawną wielkość swoją, okolic cudnie pięknych, a ludności nieco zdziczałej i niechętnéj; spędziwszy wieczory na pogadankach o Polsce dalekiéj, na znak dany ruszyli..


Przybycie wychowańca, syna téj kobiety, którą jedyną w życiu kochał Karol — wstrząsło całą jego duszą... Jak rany ciała otwarły się zasklepione serca rany — lecz nie czas było myśleć o sobie i opłakiwać przeszłość. Tadeusz przebywszy niebezpieczeństw tyle, by się dostać do upragnionéj Italii, rwał się do wojska... trzeba było czuwać nad jego zapałem młodzieńczym.
Wojna była morderczą, położenie wojsk nie zbyt szczęśliwe, trudy niezmierne; wszystko to razem zmuszało starego wojaka być niańką troskliwą. Nie odpuszczając od boku swojego Tadeusza, musiał go uczyć, powstrzymywać, bronić, osłaniać.
Chłopak w prędce stał się ulubieńcem batalionu; młodość jego, zapał, dusza świeża, serce szlachetne otwierały mu ramiona towarzyszów.
Ale jemu ledwie nie ciężyły te pieszczoty, prawie się czuł niemi obrażonym, chcąc co naj-