Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
277

Dąbrowski gotuje salę dla posiedzeń sejmu tego, którego posłowie jęczeć mają w więzach i niewoli.
Garść biednych ludzi, co marzyła o tym senacie wygnańczym, rozbija się, waśni, nie mogąc w rzeczywistość oblec myśli wielkiéj, idzie znów po świecie rozproszona na życie tułacze...
Tylko Wybicki i Dąbrowski nie tracą ducha, tylko zastępowi ofiarników nie zbywa na nowych przybyszach, ciągnących z Polski na szczęk oręża...
Ale falanga przyszłych wybawicieli wysługuje si tymczasem Francyi, idzie gdzie najtwardsze węzły bojem i krwią rozwiązywać potrzeba.
Dzisiaj uspokajają Reggio, jutro do Bolonii ich gnają, daléj do Mestre, do Wenecyi, bo i Wenecya się burzy sił resztkami.
Biją się i przypominają codzień: — Myślcie o nas! a za każdym razem uczą ich cierpliwości, zagrzewają do wytrwania... Bonaparte ma ważniejsze do spełnienia dzieła — czekajcie!
Więc daléj szeregiem do walki, a gdy śmierć przerzedzi pułki, nowi ochotnicy z umarłéj Polski przybiegną... Żołnierz pada ze znużenia i