Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
223

— Nie obawiaj się — odparł p. Waleryan, przyjdzie on... i powoła...
— Pamiętajcież! dodał Pluta, a nie zwłóczcie... bo jeśli ów ordynans nie nadejdzie... a dusza nie strzyma... pójdę gdzie oczy poniosą na szczęk oręża!
Kiedy drudzy na wygnaniu pracują a cierpią, nam téż tu pod pierzyną nie leżeć.
— Mój Boże! jakiś ty szczęśliwy! westchnął ściskając go Leszczyński — włos mu siwieje, a w sercu zawsze lat dwadzieścia cztéry, jak gdy do konfederacyi wychodził!
Karol niemal zawstydzony tą pochwałą, spuścił oczy i zamilkł...


Powracając z téj wycieczki do Krakowa, Karol spotkał na drodze już konno naprzeciw wybiegłego Tadzia, który się o niego niepokoił... i codzień po kilka razy puszczał gościńcem ku Krakowu... w ganku powitała go radośnie Ewa... Z wejrzeń syna i matki czytał obawę... zdawało się, iż się go już z powrotem niespodziewali... Patrzano mu w oczy badająco, trwożliwie, — ale Karol o wszystkiem zamilczeć musiał. —