Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
201

— O mój Boże! jakżem modliła się, by was odzyskać i zobaczyć! ale takżem się to ja was widzieć spodziewała...
— Chwalmy Boga, nawet gdy krzyże zsyła, odparł Karol... jeszczeć to szczęście siostro, że się widzimy... jam wstał z umarłych... na pobojowisku Maciejowskiém, a jeśli żyję, to cudem...
— A! bądź że pozdrowiony w tym domu, w twoim domu — zawołała płacząc wdowa. Wierz mi, iż jesteś dla mnie, jakby zesłańcem Bożym, najmilszym gościem, nie gościem! bracie... ale panem...
Łzy mieli w oczach oboje... Tadzio nieśmiało powoli przybliżył się do Karola... tyle nasłuchał się o nim, ale tak zupełnie inaczéj go sobie wyobrażał!


Szczęściem jakiemś poszanowany był wypadkami od restauratorów pokój pułkownika dziadowski z widokiem na kaplicę... Przez pustą salę ścieżka wśród łomów wiodła do niego... Karol wybrał go dla siebie. — Przypomniało mu się ostatnie pożegnanie z dziadem i oddawanie Saracenki.