Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
177

jacyś posłańcy, a każdy z sobą coś złego przynosił, ci, co nic nie nieśli, jeszcze sieli trwogę.
Powoli brało się na brzask, Moskale szli już i ogarniali garść naszych wojaków w milczeniu zabierając stanowiska. Wśród mglistych mroków lśniły całe linie bagnetów.
Błysło, kłęby dymu potoczyły się po ziemi, potężne kule przerznęły chmurny widnokrąg i z trzaskiem łamać poczęły oddalone drzewa... walka otwierała się majestatycznie.
Ze dniem jasnym na wszystkich punktach bój zawrzał rozpaczliwy, zajadły. Małe działka polskie grały także...................
Któż tę walkę z losem opisać potrafi — nie z nieprzjacielem, bitwa to była z przeznaczeniem. Zaczęła się jakby pół zwycięztwem, skończyła rzezią. Grad kul działowych przerzedzał coraz szeregi, rozrywał ziemię, obalał ludzi i konie, granaty trzaskały, dzieląc śmiercią do koła. Nikt przecie nie zadrżał prócz tych, co poszli bez ducha; wielkie serca czuły, uśmiechały się pełnéj chwały mogile, pełnéj rozkoszy śmierci.
Morituri te salutant o patria! Wołali czekając kolei, otoczeni trupami.