Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
176

miał tego błogiego uczucia, co je poprzedza i zapewnia.
Wszyscy w przededniu boju powtarzali tak krzepiąc się — zwyciężym! przemożemy!! a wewnątrz jakiś głos tajemny wróżył: — Legniemy...
Smętnemi, łzawemi oczyma patrzeli na siebie, w milczeniu ściskały się dłonie, nie chcąc wyznać, że się żegnają. Niemcewicz niewierząc w jutro, pierścień z rycerzem starożytnym pożyczał do jutra Potockiemu. Kościuszko słał jeszcze nocą po Ponińskiego, choć wiedział pewnie, że Poniński nie nadąży... Są fatainości imion i przeznaczeń...
Któż zmrużył oko téj nocy na obozowisku?
Noc październikowa długa była i czarna, ciszę przerywał wiatr jesienny, świszczący w uszach urągowiskiem... Przynosił on zdala szczęk broni i jęk ziemi, jakby chodem tysiąców ludzi przygniecionéj... stopami tłuszczy spędzonéj z Azyi, aby się włamała w szpichrz Europy.
Nareszcie dzień szarzeć zaczynał... Karol czuł się niezdrowym i sen go nie brał, nie zmrużył oka i przestał lub przeleżał tę noc na wzgórku, otulony płaszczem, patrząc na dwór, w którego oknach świeciło. Co moment nadbiegali tam