Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
174

Dni wesela i nadziei przeszły, dumami okrywały się czoła, tajono klęski, ale serca biły niespokojnie... Otucha była tylko w ostatecznym wysiłku.


Cicho i potajemnie prawie wymknął się Kościuszko na wieśniaczéj furze pod Maciejowice; co było najznaczniejszego w narodzie, z nim na to pole ciągnęło... ale krucy nad półkami lecieli.
Stał nad Wisłą stary dwór, który już Moskale zbezcześcili; na ścianach wizerunki mężów z lepszych czasów, których kozacka spisa pokłuła... stara Wisła szemrała w dali... po nad brzegiem jak okiem sięgnąć, żołnierstwo moskiewskie się zbiegło i stało opancerzowując wzgórza... ta sama trzoda łupieżców co szła z Czyngis-Hanami... mrówie ludzkie bez serca ludzkiego.
Naprzeciw niéj garść polskich dzieci smętnych, odartych, zbiedzonych, zwątlonych znojem, zwątpiałych... trzyma ich przy życiu nie chleb ojczyzny ale jéj miłość — o głodzie.
Patrzą na ziemię czarną i mówią sobie: — Legniemy tu... za nią... tu będą termopyle nasze... grób we krwi... wspomnienie w przyszłości...