Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tułacze tom II.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
171

Białe ich drżące ręce ujęły się i ścisnęły, oczy łzawe patrzały milcząco.
— A ja — ja! rzekł Król — śmierć ci przenosić muszę... O! przeznaczenie...
— Przeznaczenie... skończyć kapłanowi samobójstwem i trucizną... któż wie co ciebie czeka?
— Zostaw mi połowę... jutro — szepnął Król i mnie być może potrzebna... los Ludwika...
— Poniatowscy! Poniatowscy grabarzami ojczyzny! zawołał Prymas... fatum! — Bóg osądzi! znałem ja kraj i ludzi... wiedziałem że nie obronim się przeciwko trzem... ratować chciałem... nie mogłem... całych nas gdyby wzięła Moskwa... nie przełknęła by pewnie, zdawiłaby się swą pastwą... pokrajano w kawały aby zżuć i spożyć... Sąd Boży.. Fatum....
I spuścił głowę zadumany...
— Tak, dodał po chwili — ratować trzeba imie, gdy czci nie można...
Uścisnęli się płacząc...
— Twoje ręce za słabe by wodze utrzymać... rzekł Prymas... ażeby wytknąć drogę... Chcieli ratować wszystko i wszystko utracą! Za silny nieład nami miotał... niosły konie w przepaście... i zaniosły...